niedziela, 11 maja 2014

Zawieszam

Straciłam ochotę na prowadzenie tego bloga. Nie mam żadnego pomysłu do rozwinięcia historii i uważam, że nie mam dla kogo jej pisać. Widzę, że straciłam czytelników i wcale się tego nie dziwię.
Pomysł zawieszenia bloga chodził mi po głowie od kilku tygodni, a dzisiaj postanowiłam zakończyć przygodę na tym blogu.
Jak na razie nie mam zamiaru pisać żadnego bloga. Myślę, że na jakiś czas muszę odpocząć od bloggera. Za jakiś czas powrócę. Z nowym blogiem, z nową historią i z nowymi bohaterami.
Ale teraz daję sobie urlop.
Szczerze chciałabym podziękować Wam za każdą obserwację, za każdy komentarz i za każde wejście. Gdyby nie Wy, ten blog nie osiągnąłby prawie sześć tysięcy wyświetleń w tak krótkim czasie.
I przepraszam za to, że ten post jest nieco rozbiegany, ale to z powodu tego, że nigdy nie byłam dobra w pożegnaniach.
Przepraszam, że Was zawiodłam.
Do zobaczenia niebawem :)
Earnest.

Blog zawieszony do odwołania.

środa, 7 maja 2014

Rozdział ósmy

Caitlin

Nie spieszyliśmy się
Robiliśmy plany, robiliśmy plany naszej ucieczki
Gdy w końcu go skończyliśmy
Nigdy, nigdy, nigdy nie mogłam tego rozgryźć


8 września 

W poniedziałkowy poranek obudziłam się z koszmarnym bólem brzucha. Skręcałam się z bólu i domyśliłam się sama, co jest powodem mojego bólu. Z trudem wstałam z łóżka i od razu skierowałam się do łazienki. Czułam się jak wodospad Niagara. Czemu kobiety muszą znosić co miesiąc te krwawe katusze?
Przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Moje włosy były splątane, a pod oczami pojawił się fioletowy cień. Skutkiem ubocznym oglądaniem do późna filmów są podkrążone oczy. Zanotuj to, pomyślałam.
Otworzyłam swoją szafę z mieszanymi uczuciami. Chciałam jak najdłużej odwlekać udanie się do szkoły. Chciałam zostać w domu, sama z moimi bólami miesiączkowymi, sama z popcornem w dłoni i przed ekranem telewizora.
Założyłam na siebie wybrany zestaw i zeszłam na parter ziewając z przemęczenia. Zastanawiałam się nad symulowaniem choroby, chociaż to i tak byłoby bez sensu skoro rodziców już nie było w domu. Zostałam sama ze swoim rodzeństwem. I mogłabym zostać w domu, tylko co z późniejszymi konsekwencjami? Nie byłam na wagarach, nie wiem co to dla mnie oznacza.
Porwałam ze stołu suchą bułkę i przewiesiłam torbę na ramię. Jak najszybciej opuściłam kuchnię i wyszłam z domu. Nie miałam ochoty siedzieć w domu. Nie miałam ochoty patrzeć na Debby. Nie miałam ochotę patrzeć na Alanę.
Zachowanie mojej młodszej siostry było dziwne. Podczas gdy obok niej dwaj chłopacy się bili, ona stała i  tępo się w nich wpatrywała. Nie ruszyła się z miejsca, nic nie powiedziała. Nie zrobiła nic! Nie wykonała żadnego ruchu aby ich powstrzymać. Alana była tchórzem.
W drodze do szkoły zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku i stwierdziłam, że mam dla siebie jeszcze trochę czasu. Skręciłam w prawą dróżkę, która kierowała na plac zabaw. Z wielkim uśmiechem spojrzałam na huśtawkę liczącą sporo lat i z zadowoleniem usiadłam na niej. Rozpędzałam się powoli, aż w końcu oderwałam stopy od podłoża. Czasami zachowuję się jak dziecko, pomyślałam z uśmiechem. Po wypróbowaniu huśtawki, przetestowałam każdą zabawkę na placu. Zapomniałam o tym, że jednak jestem dziewiętnastolatką. Na moment cofnęłam się w rozwoju, pomyślałam. I zapomniałam o tym, że muszę iść do szkoły.
Z przerażeniem spojrzałam na zegarek, który wskazywał, że za trzy minuty rozpocznie się pierwsza lekcja. Nie miałam szans, aby zdążyć. Zgarnęłam torbę z piasku i nie fatygując się, aby ją otrzepać, pognałam w stronę budynku szkolnego. Minuty leciały zbyt szybko. Już boję się, jaką karę wymierzy mi mój zgorzkniały nauczyciel.
Wściekle sapiąc przekroczyłam próg budynku i wbiegając na pierwsze schodki prowadzące na pierwsze piętro, poczułam gwałtowne szarpnięcie za ramię. Byłam zbyt zmęczona i zasapana, aby jęknąć z bólu.
- Spóźniłaś się  - szyderczy uśmiech Malika wywołał u mnie zawrót głowy.
Wyrwałam się z jego uścisku i ironicznie zaśmiałam się.
- Miło, że zauważyłeś, ale jak widzisz - zrobiłam pauzę -  spieszę się .
Nie czekając na odpowiedź chłopaka szybko pognałam po schodach.
- Po co idziesz na lekcje?
Odruchowo odwróciłam się twarzą do Zayna.
- Po to aby się czegoś nauczyć - prychnęłam.
- Na twoim miejscu nie poszedłbym na żadną lekcję.
Wbiłam wzrok w chłopaka. Czy on ma na myśli wagary?
- Jeśli chcesz, to możesz być na moim miejscu - uśmiechnęłam się ironicznie.
Mulat wyszczerzył się pokazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Chodź ze mną.
Otworzyłam oczy szeroko ze zdziwienia. Nie spodziewałam się, że zaproponuje mi to tak... otwarcie.
- Idziesz? - po moim milczeniu zapytał ponownie.
- Byłaś kiedyś na wagarach? - zapytał z niedowierzaniem.
Pokręciłam przecząco głową. Chłopak tym bardziej się zdziwił i wsadzając ręce do kieszeni uśmiechnął się zadziornie.
- Więc muszę ci pokazać, jak to jest urwać się ze szkoły.
Widząc moje wahanie wbiegł po schodach i lekko szarpnął mnie za rękę. Ciągnął mnie niczym worek, bo nagle straciłam całą pewność siebie. Nagle stałam się zabawką w rękach Zayna. A on świetnie to wykorzystał.
Chłopak otworzył drzwi od zapewne swojego samochodu i gestem zaprosił mnie, abym usiadła obok kierowcy. Poczułam się dziwnie siedząc tak naprawdę obok nieznanej mi osoby w jej aucie. Nie jestem w stanie stwierdzić jak bardzo byłam lekkomyślna w tamtych momencie. Głupia, naiwna Caitlin. Taka właśnie wtedy byłam.
Malik przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z parkingu szkolnego. Siedziałam cicho obok niego i zastanawiałam się, co powiedzieć. Najrozsądniej byłoby zapytać, gdzie jedziemy. Ale to było zbyt typowe, a ja typowa nie jestem.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytałam obracając twarz w kierunku kierowcy.
Tak, Caitlin, nie jesteś ani trochę typowa, pomyślałam z przekąsem.
- Na pewno nie będziemy siedzieć w Ducklington* - prychnął.
- Co masz na myśli? - uniosłam brwi.
- Zabieram cię do Oksfordu.
Moje zdziwienie jeszcze bardziej się powiększyło. Przecież to pół godziny drogi stąd!
- Nie cieszysz się? - zapytał chłopak wpatrując się we mnie.
- Patrz się na drogę - burknęłam pod nosem.
Zayn roześmiał się co chwilę na mnie spoglądając. Wbijam się w fotel a ramiona skrzyżowałam na piersi.  Wewnętrznie skakałam z radości, bo nareszcie mogłam wyrwać się z zapadłego miasteczka. Jednak postawa siedzącego obok mnie chłopaka za bardzo mnie irytowała, abym ukazała mój uśmiech.
- Czego ty się obawiasz?
- Czego się obawiam? - przedrzeźniałam chłopaka - Obawiam się, że będę miała przez ciebie kłopoty!
- Przeze mnie?
-Tak! - krzyknęłam poirytowana.
- To dzięki mnie będziesz się dobrze bawiła. Nie widzę w tym żadnego powodu do kłopotów - Zayn uśmiechnął się zadziornie.
- Ugh...  - uniosłam bezradnie ręce. Czemu ja się zgodziłam? Co ja sobie myślałam? Siedzę obok tajemniczego bruneta, który najwyraźniej kpi z moich obaw. Co się stało z upartą i rozsądną Caitlin?
Udowodniłaś dzisiaj, że posiadasz te cechy, pomyślałam z pogardą.
- Za dużo o tym myślisz. - powiedział chłopak patrząc na mnie.
- Skup się na drodze - burknęłam.
- Mówię poważnie. Pomyśl o tym, że wzięłaś sobie dzień wolny od nauki.
- I co ja napiszę w usprawiedliwieniu? - zapytałam.
- Że byłaś chora. Albo miałaś pilny wyjazd. Cokolwiek - wyliczał - jest milion opcji do użycia.
- Jedź - burknęłam.
- Jesteś o wiele bardziej znośna, gdy nic nie mówisz.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Więc po to mnie zabrałeś?
- Po co się zgodziłaś?
- To ty mnie zaciągnąłeś siłą do tego przeklętego samochodu! - zaprotestowałam.
- Myślałem, że będziesz bardziej uparta i dłużej będę musiał cię namawiać. A ty po prostu mi się oddałaś.
Zayn uśmiechnął się jadowicie.
- Nienawidzę cię - warknęłam.
- Niedługo zaczniesz mnie kochać.
- Chyba śnisz - prychnęłam pogardliwie i jeszcze bardziej wbiłam się w fotel.
Nasza dalsza podróż minęła w ciszy. Nie miałam ochoty marnować tlenu dla kogoś takiego jak ten dupek siedzący obok mnie. I na dodatek mój brzuch domagał się jedzenia, a ja chciałam jak najszybciej znaleźć się w łazience. Czemu akurat dzisiaj dostałam miesiączkę? Niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość.
- Już jesteśmy - usłyszałam.
Gwałtownie podniosłam głowę i zobaczyłam jak Zayn wjeżdża na parking i szuka wolnego miejsca do postoju. Zwróciłam uwagę, że zatrzymaliśmy się w Pizza Hut. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nareszcie będę mogła  coś zjeść! Toalety też tam chyba mają...
- Mam nadzieję, że nie jesteś na diecie.
- Nie mam po co być na diecie - odparłam.
Zobaczyłam kątek oka jak Zayn lustruje wzrokiem moją sylwetkę i miałam ochotę uderzyć go w tą uśmiechniętą twarz. Mówiłam, ze go nienawidzę?
- Wysiadaj - polecił mi chłopak.
Czym prędzej wysiadłam z samochodu i nareszcie rozprostowałam obolałe nogi. Nie znoszę być długo w podróży. Czuję się jak sardynka w puszce. Wolę bardziej otwartą przestrzeń.
Poczekałam, aż mój znienawidzony towarzysz upewni się, że zakluczył swój samochód i razem skierowaliśmy się do przekroczenia progu dość znanej pizzerii. Poprawiłam torbę wiszącą na moim ramieniu i wyprzedzając Zayna weszłam do środka. Od razu uderzyło we mnie ciepło pochodzące z pomieszczenia i przez króciutki moment zachwyciłam się czerwonym wnętrzem i leciutkim światłem jakie dawały kolorowe lampy. Widząc jak mulat stanął obok mnie, szybko poszukałam wzrokiem wolnego stolika i widząc zbierający się powoli tłum szybko podbiegłam do wolnego stolika. Za mną wolnym krokiem powłóczył się Zayn i po długiej chwili oczekiwania (jak dla mnie) przysiadł naprzeciwko mnie. Wziął do ręki kartę dań i przelatując szybko przez wszystkie nazwy, podsunął mi pod nos wybraną przez siebie pizzę. Czytając szybko składniki zgodziłam się na jego wybór i przewieszając torbę na ramię pognałam szybko do łazienki. Bałam się, że zaraz będę mieć jakąś plamę na spodniach.
Powracając do Zayna szłam już wolniejszym tempem, gdyż po załatwieniu swoich spraw trochę się uspokoiłam i w pewnym sensie odetchnęłam.
Wracając na swoje miejsce spotkałam się z czujnym spojrzeniem mojego towarzysza.
- Co? - zapytałam lekko poirytowana.
- Nic.
Lekko zdziwiłam się wrogiego tonu głosu Malika, ale nic nie powiedziałam, gdy właśnie w tym momencie do naszego stolika podeszła kelnerka kładąc na stoliku cieplutką pizzę. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdyż byłam głodna, a nasz posiłek wyglądał bardzo apetycznie. Nie czekając na zaproszenie porwałam ukrojony kawałek i zaczęłam go z zachłannością zajadać. Zayn widząc moją reakcję, zrobił tak samo jak ja.
Po zjedzeniu trzech kawałków powiedziałam sobie "dość" i wygodnie oparłam się o beżowe oparcie. Przez moment wpatrywałam się w Zayna, który dojadał swój ostatni kawałek. Zwróciłam jednak bardziej uwagę na chłopaka siedzącego za moim towarzyszem. Nieznany mi chłopak wpatrywał się we mnie szeroko się uśmiechając. Odwzajemniłam jego uśmiech. Nieznajomy był przystojny, a jego ciemne zaczesane włosy ułożone w nieładzie przyciągały uwagę.
Brunet widząc roześmianą mnie jeszcze szerzej uśmiechnął się, a ja czułam jak powoli zaczynam się rumienić. Zwróciłam tym uwagę Zayna, który obrócił się do tyłu i szybko zidentyfikował mój obiekt westchnień. Spojrzała na niego i pokręcił przecząco głową, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że nie ma nawet próbować mnie poderwać.
- Dupek - rzuciłam do Malika.
- Przyszłaś tu ze mną, a nie z nim - warknął.
- On jest bardziej sympatyczny od ciebie.
- Nawet go nie znasz - prychnął pod nosem.
- Ciebie też nie znam.
- Więc czemu tu jesteś?
- Przerabialiśmy ten temat w samochodzie - odpowiedziałam wytrącona z równowagi.
Zayn uśmiechnął się triumfująco, po czym spojrzał na zegarek. Odruchowo zrobiłam to samo i zobaczyłam jak dochodzi godzina dwunasta. Za dwie godziny powinnam planowo skończyć lekcje. Wydaje mi się, że Alana kończy godzinę wcześniej i nie byłabym zadowolona, gdyby zobaczyła, że nie jestem w domu. Myślę, że zauważyła mój brak obecności w szkole, a nie chcę, żeby dowiedziała się o moim wagarowaniu.
- Jedźmy już do domu.
- Tak szybko?
Zdziwienie na twarzy Zayna malowało się widocznie.
- Chcę być przed moją siostrą w domu.
- Jak chcesz... - rzucił i wstał ze swojego miejsca.
Zrobiłam to samo co on i wyszłam w ślad za nim z pizzerii. Spojrzałam przelotnie na nieznajomego, który się do mnie uśmiechał i lekko uniosłam swoje kąciki ust. Chłopak zauważył mnie i odpowiedział mi tym samym, a Zayn widząc moje ociąganie złapał mnie za nadgarstek pociągając mnie do wyjścia.
- Mówiłem ci coś - warknął poirytowany.
- Przypominam ci, że nie masz nade mną żadnej władzy.
Przewróciłam oczami, gdy Zayn spiorunował mnie swoim wrogim spojrzeniem.
- Jesteś moja.
- Chyba śnisz, egoistyczny dupku - rzuciłam i czym prędzej podeszłam do samochodu Malika. Czekając, aż odblokuje samochód wpatrywałam się tępo w swoje buty. W końcu poirytowana czekaniem zapytałam:
- Otworzysz w końcu ten przeklęty samochód?
- Przeproś.
- Co? - otworzyłam oczy ze zdziwienia.
- Przeproś - powtórzył poważnym tonem - Nie otworzę, póki nie przeprosisz.
- Żartujesz sobie - wydusiłam.
- Czekam.
Zayn włożył ręce do kieszeni czarnych spodni, a ja skrzyżowałam ramiona na piersi i wrogim spojrzeniem wpatrywałam się w chłopaka. On ze mnie kpi. Nie dość, że nagle stałam się w jego towarzystwie nieśmiała, to teraz on karze mi zachwiać moją dumę. Gdybym była w innej sytuacji albo przynajmniej gdybym miała przeprosić inną osobę, to bez wahania bym to wykonała. Po prostu Malik jest dla mnie osobą nieznośną i irytującą. Nasze odmienne charaktery nawzajem się wykluczają. Z drugiej strony jego tajemniczy i niespotykany charakter mnie do niego przyciąga. Nie od dziś wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają, ale to uczucie jest dla niezbyt znane, gdyż nie zadaję się z ludźmi odmiennymi ode mnie. Ogólnie to mam rzadki kontakt z płcią przeciwną, nie licząc chłopaków z mojej paczki. Po prostu nie rozumiem tego całego zachodu związanego z miłością. W moim domu nie mam jej zbyt wiele i nawet nie wiem, po co ona jest. Zdecydowanie bardziej wolę niezależność. Lubię pomagać innym, cenię bezinteresowność, ale problem z tym, że coraz rzadziej można ją doświadczyć i w większej mierze działa tylko w jedną stronę.
- Przepraszam - wydukałam cicho.
Zayn uśmiechnął się triumfująco.
- Nie dosłyszałem.
- Wystarczy, że ja słyszałam, a teraz pozwól mi wsiąść do tego samochodu.
O dziwo - chłopak wykonał to, o co go poprosiłam. Z uśmiechem weszłam do samochodu, zapięłam pasy bezpieczeństwa a Zayn wyjechał z parkingu kierując się w drogę powrotną do Ducklington. Przez pięć minut od wyjazdu jechaliśmy w zupełnej ciszy. Nie byłam przyzwyczajona do ciszy wokół dwóch osób i bez zastanowienia włączyłam radio. Od razu rozbrzmiał dźwięk popowych piosenek, a ja z małym grymasem popatrzałam na Zayna. Myślałam, że powie, że nie jest fanem takiej muzyki. Myślałam, że będzie miał coś wspólnego ze mną. Myślałam, że jednak nie będziemy tacy odmienni.
Chłopak wyczuł, że wpatruję się w niego i odwracając głowę powiedział to na co czekałam:
- Przełącz stację. - wyraźnie zaakcentował każde słowo. Widząc moje rozbawienie na twarzy, zatrzymał się dłużej wzrokiem na mnie i poważnym tonem kolejny raz zwrócił się do mnie. - Z czego się śmiejesz?
Pomimo, że powiedział to chłodno, pozytywna energia rozpierała mnie od środka i nie mogłam dłużej wytrzymać, aby się nie roześmiać. Mój śmiech przetoczył się przez moje gardło i czułam jak mój brzuch zaczyna boleć ze śmiechu. Pomimo tego, nadal nie ustępowałam i widząc lekko skołowany wyraz twarzy mojego towarzysza miałam kolejny powód do śmiechu. Obserwując mimikę twarzy Malika zobaczyłam jak w końcu na jego twarz wkrada się drobny uśmiech. Chichotał pod nosem zapewne z mojego zachowania.
Po kilku minutach nareszcie się uspokoiłam, ale jeszcze uśmiech krążył po mojej twarzy. Byłam z siebie zadowolona widząc jak Zayn nareszcie zrzuca z siebie tą okropną maskę. Nareszcie się roześmiał i to dzięki mnie! Udowodnił, że pod jego ciemnością jest pewien zalążek światła...

*Ducklington - nie podawałam wcześniej tej nazwy, ale tak nazywa się miasteczko, gdzie rozgrywa się akcja.

 * Caitlin ♥ *

 _____________________________________
To jest najdłuższy rozdział jaki dotychczas napisałam.
Nawet nie wiecie jaka jestem z siebie dumna!
Troszeczkę śmiałam się, gdy pisałam o miesiączce Caitlin, ale nie chciałam, aby było to typowe ff właśnie bez.. takiego okresu u bohaterek.
Muszę przyznać, że coraz bardziej zastanawiałam się nad zawieszeniem bloga. Nie mam pomysłu na dalszą historię. Czuję, że nie mam dla kogo pisać.
I nie chcę wymuszać od Was komentarzy. Kto ma dobre serce - niech skomentuje ten rozdział.
Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale wrócę. Nie wiem, czy do tego bloga czy zajmę się nową historią.
Do zobaczenia :')

Z góry przepraszam za błędy!

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział siódmy

Alana

A teraz odkrywam, że nie umiem sobie z tym poradzić
Szaleję, chcę odejść, Ty chcesz pojawić się
Powiedz, że chcesz to rozpracować chłopcze
Nie musisz błagać, bo nigdy nie dostaniesz tego ponownie

6 września

Wczorajszy dzień był dla mnie jedną wielką porażką. Niall mógł zostawić tamtego chłopaka. Nie potrzebowałam jego pomocy! Jestem przyzwyczajona do takich popychanek, po co blondyn zrobił tyle szumu? Gdyby nie on ludzie nie obgadywali mnie dwa razy mocniej za moimi plecami! Przez cały wczorajszy dzień byłam na językach całej szkoły. Przez coś takiego!
Mogłam sobie cichutko siedzieć w pustej klasie i czekać na pierwszą lekcję. Ale nie, musiałam sobie przypomnieć o wyjęciu z szafki idiotycznie niepotrzebnego długopisu! Mogłam zapomnieć. Mogłam nie ruszać się ze swojego miejsca. Mogłam siedzieć na tym niewygodnym krześle i czekać na ten cholerny dzwonek! Sytuacja na pewno wyglądałaby inaczej, gdyby Niall nie zwrócił na mnie uwagi. Już nie wspomnę o chłopaku, który oberwał od blondyna. Nie pamiętam nawet jego imienia. Byłam przerażona tym, że wybuchła jakaś beznadziejnie niepotrzebna bójka. I to z mojego powodu!
Spanikowana uciekłam, bo czułam, że stojąc tam dłużej coraz bardziej bójka się rozwinie. I jeszcze Debby. Patrzyła na to wszystko. Patrzyła na mnie tym swoim pogardliwym spojrzeniem. Większego wstydu już nie mogło być.
Ale najdziwniejsze w całej tej sytuacji jest to, że ktoś wstawił się za mną. I już sama nie wiem, czy powinnam być za to wdzięczna. Przez cały dzień byłam w centrum uwagi. Większa skaza mnie jeszcze nie spotkała.
Sobota w moim wykonaniu była niezwykle ponura. Cicha. To normalne, że jak zawsze odcinam się od świata zewnętrznego. Ale dzisiaj jest jakby inaczej. Nie mam ochoty nawet na siebie patrzeć. Nie mam ochoty patrzeć na twarz, która wywołała taką sensację. Wywołała coś, co było nikomu potrzebne.
Narzekanie, rozpamiętywanie przeszłości, wymyślanie tysięcy innych sposobów na  "co by było gdyby" - to wszystko było u mnie w normie. Żaden mój dzień nie obszedł się bez wymienionych czynności. Nie umiem inaczej funkcjonować. To wpisało się w mój charakter i nie mogę nic na to poradzić. Nie umiem siebie zmienić. Jestem jaka jestem. Pełna wad i z małą ilością zalet. Ale to chyba nie sprawia, że jestem gorsza?
Każdy ma gorsze dni. Ty je masz zawsze, pomyślałam.
Jestem nieśmiała, zamknięta w sobie. Nie umiem postawić na swoim. Nie mam w sobie upartości i pewności siebie jak Debby. Nie mam w sobie pogody ducha i radości jak Caitlin. Ludzie się z nimi trzymają, bo je lubią. Bo moje siostry przyciągają do siebie każdego napotkanego człowieka. A ja?
Zwykła szara myszka nie umieją sama siebie obronić.
Wgapianie się w sufit jest męczące. Tym bardziej, że w tajemnicy przed resztą uczniów zostałam wytypowana na bieg lekkoatletyczny. Sądziłam, że to właśnie mnie wybiorą do reprezentacji szkoły, a moje przemyślenia okazały się trafne.
Nie jestem osobą, która szczyci się jakimiś osiągnięciami. I mimo, że jestem inteligentną osobą to i tak nigdy nie wybierają mnie do żadnych konkursów. Bo są lepsi ode mnie. W każdej dziedzinie jest ktoś lepszy ode mnie.
A teraz?
Zostałam wytypowana. Rozumiecie? Tym razem udowodnię, że jestem przynajmniej jedną z najlepszych. Udowodnię wszystkim, którzy we mnie zwątpili, że mam w sobie siłę, aby pokazać mój chyba jedyny talent.
Roześmiałam się sarkastycznie.
W co ty wierzysz, głupia dziewczyno? - zapytałam sama siebie.
Po odciągnięciu się od ponurych myśli, ześlizgnęłam się z łóżka i wstałam na równe nogi. Przez chwilę stałam w miejscu zastanawiając się, co chcę robić w ten wyjątkowy słoneczny, lecz zimny dzień. Zdaje mi się, że tylko w Wielkiej Brytanii pogoda ma takie huśtawki nastrojów. Przedwczoraj było ładnie i bezchmurnie, a dzisiaj słońce widnieje na niebie, ale nie daje od siebie żadnego ciepła. Współczuję meteorologom pracować nad tak dziwną pogodą.
Po głębszym zastanowieniu się, wyjęłam z szafy czarną bluzę z kapturem i zeszłam na dół po schodach. Zdjęłam z półki czapkę i wygładzając włosy założyłam ją. Minęłam po drodze rodziców siedzących w stosie papierów związanych z ich pracą. Czasami zastanawiałam się, czy oby na pewno pamiętają, że mają córki. Nie pamiętam dnia, kiedy zamieniłam z rodzicami ponad dwa zdania. Codziennie siedzą w pracy, a weekend to dla nich przedłużenie tygodnia. Nie dopuszczają do siebie myśli, że odpoczynek byłby im przydatny. Ciągle pracują i za nic nie myślą o chociażby jednodniowym urlopie.
Zignorowałam swoje myśli i niezauważona przeszłam przez korytarz i ubrałam adidasy na swoje stopy. Bez patrzenia w lustro wyszłam z domu bez konkretnego celu.
Musiałam wyjść z tego zbyt cichego domu. W weekendy w domu było cichutko jak w mysiej norze. Nikt do nikogo się nie odzywa, jakbyśmy byli sobie obcy. Nie jesteśmy rodziną. Jesteśmy nieznanymi sobie mieszkańcami domu położonego na ulicy Bartholomew Close. Nasze stosunki mogłyby być lepsze, gdyby rodzice mieli na nas większy wpływ. Od zawsze zajmowali się sobą. Co prawda, było inaczej, gdy na świecie była tylko Debby. Gdy urodziła się Caitlin sytuacja się pogorszyła. Deborah od małego była rozpieszczona, a nieustanna myśl, że młodsza siostra może pozbawić pierworodnej córce sławę w domu była nieodgoniona. Caitlin całymi dniami ganiała po dworze bawiąc się z nowo poznanymi dziećmi. Natomiast, gdy urodziłam się ja, rodzice przestali zbytnio dbać o każdą z nas. Wychowałam się sama. Nie mogę powiedzieć, że byłam opuszczona. W tamtych latach miałam Caitlin. Trzymałyśmy się wtedy razem. Byłyśmy nierozłączne. Teraz? Daleko nam do tamtych lat.
Lata mijają. Człowiek musi się zmienić. Nieważne, czy na gorsze czy na lepsze. Nikt nie powinien tego oceniać. Zmiany są nieodłączną częścią człowieka. Wraz z przybieraniem lat charakter się zmienia. Osobowość, ciało, sposób myślenia. Wszystko ulega zmianie. Myślę, że po mnie nie widać większych zmian. Bardziej widoczne są zmiany fizyczne niż psychiczne. Ale kiedyś byłam bardziej otwarta. Miałam nawet jedną jedyną przyjaciółkę! Co prawda, nasz kontakt się urwał, po jej wyjeździe z miasteczka. Miałyśmy do siebie dzwonić, pisać. Nic z tego nie wyszło. Lucy zmieniła numer komórkowy. Znalazła nowych znajomych, a o mnie zapomniała. Nie mam nawet pojęcia, jak teraz wygląda. Nasza przyjaźń oficjalnie upadła sześć lat temu. Ani ja, ani ona - nie jesteśmy tymi samymi dwunastolatkami, które spędzały ze sobą każdy dzień. Ta przyjaźń to wspomnienie, które jest tylko umierającą przeszłością.
Nie wiadomo kiedy doszłam do małego strumyczka na granicach miasteczka. Rozejrzałam się zapobiegawczo dookoła i usiadłam na brzegu uważając aby nie zamoczyć butów. Wiatr rozwiewał moje niezwiązane włosy, a ja poczułam dziwnie przyjemny chłód na mojej szyi.
Prychnęłam cicho pod nosem.
Wyszłam z cichego domu, aby dostać się do równie cichego strumyczka.
Bravo, Alana. Można pozazdrościć twojej logiki, pomyślałam z przekąsem.
Przez chwilę tępo wpatrywałam się w gładką taflę wody. Nieporuszona, wręcz martwa. Niedotknięta przez żaden podmuch wiatru.
Trzask gałęzi obudził mnie z transu. Gwałtownie obróciłam się za siebie i już miałam zamiar podnieść się do pozycji stojącej. Każdy szmer, trzask, słowo - doprowadza mnie do panicznego lęku o własne życie.
Już miałam zamiar jak najszybciej oddalić się od strumyka, gdy zobaczyłam znajome blond włosy. Przez moment zastanawiałam się, co robić. Czekać, aż mnie zauważy czy jednak odejść, jakby nigdy mnie tu nie było? Wciąż jestem rozdarta na dwie części. Jedna chce się ujawnić, a druga pozostać w cieniu. Ostatnim razem ujawniłam się, co kosztowało mnie błędem. A ja dwóch błędów nie popełniam. Gdy blondyn spojrzał na miejsce, w którym stałam, już mnie tam nie było.

Powrót do domu dłużył się miłosiernie. Miałam ochotę ponownie wrócić się do ukrytego, rzadko odwiedzanego strumyczka. Ale jednak to miejsce mnie trochę odpychało.  Takie puste i ciche. Zupełnie jak ja. A ja nie chciałam mieć styczności z takimi osobami. O ile strumyk jest osobą.
Będąc przed wejściem do domu, nagle rozmyśliłam się co do moich planów i ponownie udałam się do rozpoczęcia nowej wędrówki. Tym razem miałam zamiar podszkolić swoją kondycję. Miałam ochotę na czysty bieg rekreacyjny. Kierowałam się w stronę parku, jednak skręciłam w boczną dróżkę. Upewniwszy się, że nikt za mną nie idzie, zaczęłam biec truchtem do wyznaczonego celu.
Biegłam po leśnej dróżce, która swoją nazwę zawdzięczała tym, że kiedyś naokoło przebiegał las. Bodajże trzy lata temu las wycięto, a dróżka nadal nosiła swoją potoczną nazwę.
Moje miasteczko nie lubi zmian. Woli monotonię. Woli coś co było. Nasi nowi mieszkańcy mają trudność z zapoznaniem się z ludźmi, który mieszkają tutaj od dziecka. Młodzież będąca młodszym pokoleniem ma łatwiej, gdyż ludzie w moim wieku lubią poznawać nowe osoby. Tylko ja jestem inna, bo nawet ktoś nowy nie chce się ze mną zapoznać.
Nie mam pojęcia, czemu ludzie mnie tak nie lubią. Nie śmierdzę, nie przeklinam, jestem typową grzeczną uczennicą... Najwyraźniej młodzież nie lubi takich osób. Nie lubi po prostu mnie.
Mój oddech robił się coraz krótszy, a ja czułam swoje rozpalone ciało. Biegając w taka pogodę nie potrzebowałam żadnej bluzy czy kurtki. Jednak nie zdjęłam swojego okrycia z uwagi na to, że nie chciałam mieć zajętych rąk.
Biegając do mojego celu musiałam minąć malutki las będący niedaleko strumyka.
Czapka na mojej głowie coraz bardziej się ześlizgiwała z moich włosów, aż w końcu podniesiona podmuchem wiatru kompletnie zleciała mi z głowy. Wiatr, który zerwał się właśnie w tym nieszczęśliwym momencie zawiał jedną z moich ulubionych czapek w zarośla. Skręciłam ze swojej ścieżki i ruszyłam na poszukiwania mojego okrycia głowy. W końcu zauważyłam charakterystyczny bordowy kolor, który był... w rękach człowieka? Podeszłam bliżej i ku mojemu niezadowoleniu zobaczyłam opartego plecami o drzewo Nialla. Siedział pod drzewem, a w dłoniach trzymał moją czapkę. Uchyliłam się i przeszłam pod gałęzią niskiego drzewa. Szelest wychodzący spod moich stóp zwrócił uwagę blondyna, który na początku spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. Lecz zaraz to zdziwienie zamieniło się w pogodny uśmiech.
- Twoja? - zapytał.
- Tak - cichutko odebrałam od Nialla czapkę.
Z niewiadomych przyczyn głęboko się zarumieniłam i aby to ukryć schowałam policzki we włosach, które spływały kaskadą po moich ramionach. Spojrzałam na chłopaka ostatni raz i już miałam się wycofać, gdy blondyn coś mi zaoferował.
- Przysiądziesz się do mnie?
Przekalkulowałam kilka razy to pytanie w moich umyśle. Zastanawiałam się, co będzie dla mnie lepsze. Już miałam odmówić, gdy rozbawiony uśmiech Nialla sprawił, że wszystkie moje myśli odleciały w zapomnienie. Bez słowa usiadłam obok chłopaka nienawidząc siebie za to, że tak szybko mu uległam.
Zastanawiałam się co powiedzieć. Czy w ogóle zacząć rozmowę? A może wypadało by...
- Dziękuję za to, że stanąłeś w mojej obronie - zwróciłam się do siedzącego obok Nialla.
Chłopak podrapał się po karku i spojrzał na mnie z lekko uniesionymi w górę kącikami ust.
- Ktoś to powinien zrobić.
Pokiwałam lekko głową.
- Tylko, że nikt dotychczas mnie nie obronił... - wyszeptałam.
Niall przegryzł wargę i spuścił głowę.
- Bo oni patrzą na wygląd, a ja na charakter.
Uśmiechnęłam się lekko. Niall być inny. Wystarczająco mi to udowodnił, a cała poranna złość nagle wyparowała.
- Więc czemu zadajesz się z ludźmi, który widzą tylko wygląd?
- A co ty byś zrobiła? Wolisz być samotna czy mieć jakieś towarzystwo, aby nie być kompletnie sama?
Zastanowiłam się przez chwilę nad słowami chłopaka. I myślałam, że ma rację. Lepiej mieć towarzystwo, gorzej go nie mieć.
- Nigdy nie lubiłem byś sam. Często zmieniałem szkołę i nauczyłem się, że zawsze trzeba przystosować się do napotkanej grupy, aby mieć jakikolwiek kontakt z ludźmi.
Blondyn zerknął na mnie, a mnie nagle zainteresował stan moich butów.

Nasza rozmowa zakończyła się w dziwny sposób. I na niedokończonej myśli. Na tym, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad słowami mojego towarzysza. I doszłam do wniosku, że ma rację. Zawsze chciałam być sobą. Nie umiałam nigdy udawać kogoś innego. A Niall udowodnił, że czasem trzeba poudawać. Stwarzać pozory, aby nie zostać odizolowanym od świata. Udowodnił, że nie liczy się jakość ludzi dookoła ciebie. Liczy się to, że nie jesteś sam. Nie oszalejesz i się nie zmienisz. Bo w samotności człowiek jest zdolny do różnych działań. Bardziej lub mniej bolesnych. Człowiek w samotności dziczeje. To dlatego nie spotykam się z nikim. To dlatego nie mam kontaktu z ludźmi. A jak napotkam człowieka, który polubi mnie taką jaką jestem, zbyt szybko się do niego przywiązuje. A ja nie chcę się do nikogo przywiązywać. Człowiek to ból. Odejdzie zostawiając cię samą z pogrzebanymi marzeniami. A człowiek bez marzeń nie istnieje. Jeśli odejdzie marzenie, nie będzie żadnego konkretnego celu w życiu. I co z tego, że naokoło ciebie będą ludzie, których lubisz? Gdy odchodzi jedna osoba, może odejść cały świat. A ja za nic nie chciałam, aby mój świat odszedł.
Mam rzadki kontakt z ludźmi. Zbyt szybko się przywiązuję. Zbyt szybko oceniam ludzi. Zbyt szybko daję oddać swoje serce.

*Alana ♥ *
_____________________________________
Cześć :D
Nie było mnie tu prawie od dwóch tygodni, za co bardzo przepraszam ;x
Nie chciałam szybko wstawiać tego rozdziału, gdyż nawet nie skończyłam pisać następnego. Ostatnio moja wena mnie opuściła i wczoraj usiadłam do pisania po ponad tygodniowej przerwie.
Mam nadzieję, że dotrwam do końca opowiadania, bo powoli tracę pomysły na dalsze rozdziały.
Wierzę jednak w swoją wyobraźnię i trzymam się myśli, że dam radę :D
Mój brak pisania był także spowodowany tym, że zachorowałam, ale teraz jest już lepiej, chociaż moje tajemnicze bóle głowy nadal są niewyjaśnione ;c
Pewna osóbka zwróciła mi uwagę, że nie stosuję akapitów, ale mi po prostu lepiej pisze się bez nich. Jednakże w następnym moim projekcie będę je stosować :) I przy okazji dziękuję tej istotce, że zwróciła mi także uwagę na moje dialogi i gdy sobie trochę poczytałam o nich, to zajarzyłam o co chodzi xD
Przypominam także o tym, że Earnest nie gryzie i śmiało można zapisywać się do informowanych :D

Trochę już za póżno, ale co myślicie o nowym teledysku chłopców?
Ja jak go zobaczyłam to straciłam panowanie nad sobą xD I gdy Niall zmienił się w Liama to takie WTF?
Po prostu padłam, zapomniałam jak się oddycha i trzeba było zbierać mnie w częściach z podłogi xD
A jakie były Wasze reakcje? :)

Za ewentualne błędy przepraszam.

Po tym, że jestem zdrowa można poznać po długiej notce ode mnie xD

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział szósty

Deborah

 Wtedy, wtedy mogłam widzieć
Że byłeś moim jedynym przyjacielem
Byłam zbyt przerażona by
Nie mogłam Cię wpuścić


5 września

Razem z Rebeccą miałam zaplanowane jakie kolory będziemy miały na sobie ubrane w dniu balu. Musiałyśmy to ustalić, aby żadna z dziewczyn nie przyszła w podobnej sukience. Nie mogłyśmy sobie pozwolić na taką wpadkę! Każda dziewczyna z elity miała zaklepany kolor główny. Ja miałam klasyczną czerń. Rebecca upatrzyła sobie ciemny brąz. Najtrafniejsze kolory przewodnie takie jak: beż, czerń i brąz rozeszły się migiem a zasada "Kto pierwszy ten lepszy!" kilka dziewczyn nie zadowoliła. Jednak nie obchodzi mnie to, co one sobie myślą. Ja jestem królową i ja muszę wyglądać olśniewająco. One są tylko dodatkiem. Robią za tło, które wzmacnia moją pozycję.
Na wspomnienie wczorajszego dnia uśmiechnęłam się przeciągle i  przejechałam czerwoną szminką po moich ustach. Uwielbiam ten kolor. Usta najbardziej przyciągają uwagę.
- Podaj mi kurtkę. - rozkazałam Alanie, która przeszła obok mnie.
Dziewczyna westchnęła i sięgnęła po moją kurtkę.Uśmiechnęłam się triumfalnie i w chwili, gdy już po nią sięgałam Alana raptem ją opuściła. Nie patrząc na mnie odwróciła się i zostawiła mnie wściekłą. Schyliłam się po ramoneskę i dumnie ją założyłam. Spojrzałam na swoją sylwetkę i cmoknęłam zadowolona. Jestem piękna, pomyślałam.
Razem z Maxem weszłam do budynku szkolnego. Co dziwne, żadna fala zaciekawionych spojrzeń nie ruszyła w naszą stronę. Udawałam, że nic nie zauważyłam, ale wewnątrz gotowałam się ze złości. Jak?! Co się dzieje z tymi ludźmi?!
Rozejrzałam się dokoła, a moją uwagę zwróciło zbiegowisko przy szafkach. Podeszłam do zgromadzonych ludzi i zobaczyłam jak Niall i Thomas stoją naprzeciwko siebie z zaciśniętymi pięściami. Z tyłu stała wyraźnie zagubiona i przestraszona Alana. Co takiego się wydarzyło?
- Przeproś ją! - krzyknął blondyn.
- Wlazła mi pod nogi, nie muszę nikogo przepraszać, a zwłaszcza ją. - warknął Thomas wskazując na moją młodszą siostrę.
- Ona nie jest pieprzoną zabawką, którą można się bawić! Ona jest człowiekiem, idioto!
- Jest zwykłą niepotrzebną szmatą! Nie warto zwracać na nią uwagę!
Horan mocniej zacisnął pięści i niespodziewanie uderzył Thomasa, który aż zatoczył się do tyłu. Jednakże, będąc popularnym szkolnym sportowcem, szybko odzyskał równowagę i zadał blondynowi potężny cios w brzuch. W tej chwili na "pole walki" wkroczył Malik, który wykazując się niewiarygodną siłą popchnął Thomasa na szafki, aż ten stracił panowanie nad swoim oddechem.
Całe zbiegowisko cofnęło się cofnęło się zapobiegawczo... i ze strachem? Nie miałam pojęcia, jak nazwać odczucia tych ludzi. Sama nie wiedziałam co czuję.
Popatrzyłam na wściekłego Horana, którego w tej chwili trzymał Payne, aby ponownie nie zaatakował Thomasa. Widziałam wiele takich bójek, ale nigdy nie wynikła ona z powodu Alany. Ba! Nikt nigdy nie stanął w jej obronie! Nowością było jedynie zachowanie Caitlin feralnego dnia, ale nigdy nie spodziewałam się takiego zachowania u Nialla. Wydawał się zbyt grzeczny. Zbyt święty, pomyślałam.
- Rozejść się. - warknął Zayn, a drugi raz nie musiał powtarzać.
Całe zgromadzenie posłusznie się rozeszło, jednak ja zostałam z Maxem i po sekundzie dołączyła do nas Rebecca. Thomas klnąc jak szewc odszedł, a Payne puścił wściekłego Horana. Zdążyłam zauważyć, że Alana niespostrzeżenie zniknęła. Natomiast Caitlin stała przez chwilę i wpatrywała się twardym wzrokiem na Liama, Nialla i Zayna. Ten ostatni odwzajemnił jej spojrzenie i uporczywie wpatrywał się w jej oddalającą się sylwetkę. Najwyraźniej Caitlin nie mogła wytrzymać w całym tym towarzystwie. Nie moja wina, że nie umie dobierać normalnych przyjaciół, pomyślałam ze zgryzotą i na moment zapomniałam o tym, że ktoś wstawił się za Alaną.
Szkoła niewielka, wszystko szybko się roznosi. Każda plotka, każda soczysta wiadomość - nieważne czy prawdziwa. Ważne aby chwytliwa.
Wiadomość o tym, że wybuchła bójka między Thomasem a Niallem rozeszła się migiem. Spodziewałam się takiej szybkiej reakcji z uwagi na to, że wynikła z powodu Alany. Nic nieznaczącej małej szarej myszki. Malutkie zwierzątko nie zjawiło się na lunchu i nie usłyszało wszystkich opinii na ten temat. Na swój temat.  Ciekawe jak się teraz czuje. Po raz pierwszy jest w centrum uwagi.
Niall jak i Thomas także nie zjawili się na stołówce. Poszkodowany sportowiec prawdopodobnie kolejną przerwę przesiedział w gabinecie szkolnej pielęgniarki. A blondyn? Zniknął bez śladu. Nikt nic nie słyszał. Nikt nic nie widział. Zachował się podobnie jak wczoraj. Także zniknął i nawet jego najlepsi kumple nie wiedzieli dokąd się udał.
- Debby? - usłyszałam przytłumiony głos obok mnie.
Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam Liama, który nachylał się nad moim uchem. Skłamałabym gdybym powiedziała, że mnie to nie zdziwiło. Zbyt bardzo jednak go nie lubię i zdążyłam zamaskować przed nim swoje zdziwienie. Wróg nie może znać twoich słabości.
- Czego chcesz? - warknęłam.
- Nie tutaj. - odpowiedział równie zgryźliwie jak ja.
Po czystej walce ze samą sobą wstałam i poszłam za śladem Liama. Chciałam zostać przy stoliku, ale postąpiłam wbrew sobie. Coś mnie ciągnęło do bruneta. A ja nie wiedziałam zbytnio co.
Chłopak kierował się w boczny korytarz. Szłam w krok za nim i zastanawiałam się, gdzie mnie prowadzi. W końcu zatrzymał się w miejscu odległym od klas. Znalazłam się w miejscu będącym schronieniem ludzi zapomnianych i nielubianych. To było coś w rodzaju azylu. Czegoś, gdzie ludzie nie przychodzą, bo nie mają po co. Korytarz był zapomniany, nie ma się co oszukiwać. Tylko zastanawiam się jak to miejsce odkrył Liam.
- Czego chciałeś?  - spytałam po chwili milczenia.
- Trzymaj z dala Zayna od Caitlin.
Zamrugałam zaskoczona.
- C-Co?
Niedowierzanie. Tylko to czułam.
- Masz trzymać Caitlin z dala od Zayna. - powtórzył.
- Czemu?
- On... On ma na nią zły wpływ. - Liam spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Konkretniej.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Zawsze obiera sobie za cel dziewczynę, która jego zdaniem jest wyjątkowa. I próbuje ją wciągnąć do swojego życia. Sprawia, aby dziewczyna była taka jak on. Zayn chce sprawić, aby jego... wybranka odcięła się od swojego świata i przeszła do jego...
- Czemu mi to mówisz? - przerwałam mu.
- Nie interesuje cię to?
- Nie. Nie obchodzi mnie nic, co dotyczy moich sióstr.
- Ale to twoja siostra! Powinnaś dbać o nią! - warknął chłopak.
- One o mnie także nie dbają! Po co mam się o nie martwić? Są dużymi dziewczynkami, same potrafią o siebie zadbać. Nie muszę mówić im, jak mają żyć! Same niech się martwią o swoje problemy! Jestem z nimi spokrewniona tylko więzami krwi, nic więcej nas nie łączy! - wybuchnęłam.
- Nie martwi cię to, że twoja siostra diametralnie się zmieni?
- Nie, nie obchodzi mnie! One mnie nie obchodzą! Nie mam żadnych korzyści z opieki nad nimi! Więc czemu mam się nimi zajmować i niańczyć jak jakieś niemowlęta?
Liam zbliżył się do mnie.
- Musisz mieć ze wszystkich swoich działań korzyści?
- Tak. Bezinteresowność nie istnieje. Korzyść płynie ze wszystkich czynów. Ze wszystkich rąk ludzkich. Tak będzie zawsze. Nie zmienisz tego.
Odeszłam pełna pogardy. Myślał sobie, że będę bawić się w opiekunkę. Caitlin jest pełnoletnia. Niech sama o siebie dba. Nie mogę mówić jej jak ma postępować. Nie chcę jej tego mówić. Żeby mówić komuś jak ma żyć, trzeba najpierw samemu to wiedzieć.
Weszłam ponownie do stołówki i zobaczyłam siedzącego przy stoliku Nialla. Spojrzałam na niego przelotnie, a swój wzrok skupiłam na Zaynie. Nie słuchał niczyjego gadania, siedział w idealnym miejscu, aby obserwować Caitlin. Nie, nie będę o nich myślała. Niech robią co, chcą, pomyślałam.
Liam nie przyszedł już na lunch. Został w swoim starym położeniu. Niech tam stoi. Niech sobie nie wyobraża, że będę się przed nim uginać.
Koło naszego stolika przeszła Caitlin i podeszła do tablicy ogłoszeń. W tym samym momencie Zayn wstanął ze swojego miejsca i podszedł do mojej siostry. Zerknęłyśmy po sobie z Rebeccą i już wiedziałam, że Liam wiedział co się zanosi. Ewidentny romans, którego nie mam ochoty oglądać.
Upragniony dzwonek rozbrzmiał, gdy właśnie wstawałam od stolika. Sięgnęłam po torbę i miałam nadzieję, że nie spotkam Liama na swojej drodze.

Siedząc już w swoim pokoju nie mogłam przestać zastanawiać się nad słowami szatyna. I nie, nie obchodziła mnie ich treść, obchodziło mnie, że chłopak myślał, że zainteresuję się swoją siostrą. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że według niego jestem pępkiem świata. I tak, jestem nim.
Nie lubię ludzi, którzy nie liczą się z moim zdaniem. Mam swoje życie dokładnie zaplanowane i nie mogę sobie pozwolić, że ktoś obok mnie będzie nie zgadzał się z moimi słowami. Żeby coś osiągnąć muszę mieć wokół siebie grupę ludzi potulnych jak szczeniaki. Muszą mi usługiwać, być na każde moje zawołanie i roznosić dobre słowa o mnie. Muszę się liczyć wśród tej szarej, nudnej codzienności.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, który cicho zabrzęczał. Popatrzyłam chwilkę na treść wiadomości, która do mnie dotarła. Zastanowiłam się przez moment i szybko odpisałam Rebecce, że zaraz będę na miejscu.
Właśnie wybierałam się do kawiarenki.
Wchodząc do starego, klasycznego budynku poczułam jak zwykle ten sam zapach świeżo parzonej kawy. Uwielbiałam tu przychodzić, jednakże od dawna tu nie byłam z uwagi na to, że nie miałam z kim tu przychodzić. Kawiarenka nie była uwielbiana przez moich znajomych, a moja przyjaciółka bardziej lubiła przytulne miejsca. Ja uwielbiałam tą bladość na ścianach, ten sam powtarzający się blues, który z czasem zanikał przez skrzypienie podłogi lub trzeszczenie w radiu. Uwielbiałam te kwiaty, które przekrzywiają się z doniczki. Uwielbiałam widok za oknem. Mogłabym wymieniać tak bez końca. Tej kawiarenki wprost nie da się opisać. Jest w niej coś dziwnego i innego, co zamiast przyciągać, odstrasza.
Zobaczyłam Rebecce siedzącą przy pierwszym stoliku od wejścia. Uśmiechnęłam się lekko i przysiadłam do mojej przyjaciółki, która z zainteresowaniem rozglądała się dookoła.
- Mamy problem.
- Dokładniej..? - zapytałam zaciekawiona.

Rebecca umyślnie wywołała pauzę.
- Suzanne chwaliła się Anne, że ma kupioną brązową sukienkę na bal!
Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że to coś poważniejszego. W tej kawiarence często spiskujemy jak kogoś zhańbić, lub po prostu plotkujemy o wszystkich z naszej nudnej szkoły. Nikt tu nie przychodzi, więc nie ma obaw, że ktoś podsłucha.
- A ty.. - zaczęłam.
- To ja zaklepałam brąz! Nie pozwolę, aby ktoś miał ten sam kolor co ja! - wybuchnęła Rebecca.
- Zrobimy ten sam..
- Tak. - przerwała mi moja przyjaciółka.
Uśmiechnęła się do mnie triumfalnie, a mój humor znacznie się polepszył. Niech najdroższa Suzanne wie, że nie kwestionuje się wyborów ani moich ani Rebecci.

 * Deborah ♥ *
 _____________________________________
Rozdział wstawiony z małym poślizgiem, gdyż niefortunnie zachorowałam.
Po przeczytaniu całego rozdziału nie wydaję mi się, aby był on jakiś wyjątkowy, ale najlepszy też nie jest.
Kompletnie nie wiedziałam co napisać w końcówce.
Poza tym, mam problem z odmienianiem imienia "Rebecca" XD
Od razu zapowiadam, że najbliższy rozdział także będzie wstawiony później niż zwykle.
Dzisiaj krótko, bo muszę wracać do ciepłego łóżeczka <3
Do następnego :*
 Za ewentualne błędy przepraszam.